Chata nie była zbyt duża, właściwie była podzielona na dwie, oddzielone od siebie grubą ścianą części. Po prawej stronie mieszkała się izba mieszkalna, w które kiedyś zapewne mieszkała cała rodzina. Po prawej stronie znajdowało się coś, co można uznać za mniejszą szopę albo po prostu składzik na niepotrzebne rzeczy. Zaczęłam od pokoju mieszkalnego, ponieważ mnie najbardziej interesują te miejsca, w których niegdyś najczęściej tętniło życie. Pokój wyglądał na taki, który zamieszkiwała tylko jedna osoba, pomimo tego, że miejsc do spania było więcej - kobiece ciuchy, chusty czy też mała ilość garnków stojących na piecyku. Z wystroju wynikało, że miejsce to zamieszkiwała starsza osoba - bardzo dużo dewocjonaliów, stworzony swego rodzaju ołtarzyk ze świętych figurek i obrazków pokazywały także, jaka była mieszkanka tej chaty. Bardzo religijna, starsza osoba, która ceniła sobie porządek (kiedyś chata na pewno taka była - uporządkowana). Ale czy ceniła sobie samotność? Po pokoju walały się przeróżnej maści dokumenty: rachunki, kwity potwierdzające zapłatę, akty urodzenia i zgonu. Akty zgonu najbardziej przykuły moją uwagę, było ich dokładnie dwa. Na obu aktach widniały imiona męskie. Jeden z mężczyzn był zapewne mężem pani, która tutaj mieszkała. Nie przeżył zbyt wielu lat, ale na pewno więcej od ich syna - miał zaledwie kilkanaście lat, kiedy zmarł. Kobieta od tego czasu pozostawała sama. O ile dzisiaj chata stoi w pobliżu drogi, na przeciwko niej stoi duży, nowy dom, tak kiedyś na pewno było ciężko o towarzystwo. Była tutaj całkiem sama - ze swoimi obowiązkami, troskami, może małymi szczęściami, nie mogła się z niczym dobrym ani złym podzielić z nikim, i tak do końca.
Nagle podczas zwiedzania do pokoju wszedł mężczyzna z siekierą. Zapytał, kim jesteśmy, co tutaj robimy, czego szukamy. Przedstawił się jako sołtys, pokazał palcem dom naprzeciwko chaty, w którym mieszka. Zapytany o to, kto tutaj mieszka, opowiadał historię starszej pani, upychając po kieszeniach przedmioty, które mu się spodobały: a to zegarek, a to młynek do kawy, z parapetu zabrał siekierę i otrzepując ją z kurzu, jednocześnie przerywając historię kobiety ocenił, że "siekiera jeszcze dobra". I tak na naszych oczach zbierał co ciekawsze rzeczy mówiąc, że musi bronić chaty przed wandalami, bo dużo się tutaj ich kręciło, szyby wybijali, piwo pili, kraść chcieli. A przecież trzeba szanować takie miejsca.
Podczas jego opowiadania potwierdziło się to, co myślałam o mieszkańcach tego miejsca: była to starsza kobieta, która od momentu śmierci męża i syna pozostawała sama. Byli jacyś członkowie rodziny, ale z racji tego, że nie posiadała ona dużego majątku, nie zainteresowali się nią, kiedy była już naprawdę schorowana. Przy końcu swojego życia leżała półprzytomna w łóżku, aż któryś z sąsiadów się nią zainteresował - była wycieńczona, zabrano ją do szpitala i tam zmarła. Zmarła daleko od domu, ale w końcu ktoś nią się zainteresował. Odeszła wraz z początkiem nowego millenium.
Sołtys stwierdził, że smutny był jej los, żyć tak samemu. Sfotografowałam cały dom, także z zewnątrz, w tym czasie syn sołtysa stojąc cały w opiłkach drzewa patrzył się na nas spod byka - w końcu jesteśmy obcy i robimy jakieś zdjęcia, po co nam to. Sołtys ciągle napominał - "tylko nam nie robić zdjęć!". A rowery, jak stały tak stały - oczywiście własność naszego gościa. Pilnowały drzewa, które przechowuje w szopie nieżyjącej kobiety.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz