środa, 28 września 2016

Opuszczone Mazowsze, cz.IV: Rosyjska pieśń o zesłaniu

Ostatnio moje posty są trochę nieregularne, powodem tego jest to, że praktycznie każdy weekend spędzam na eksploracjach. Okrywam to coraz nowsze miejsca, coraz ciekawsze i przede wszystkim nie ograniczam się tylko do jednego regionu Polski. Po tym wspaniałym czasie kiedy mogłam sobie pozwolić na dalekie wycieczki czas wracać do rzeczywistości i co za tym idzie - wrócić do regularności tutaj.
Tymczasem wracamy na Mazowsze. Dzisiejsze miejsce będzie wyjątkowe za sprawą swojej historii, do której bardzo długo docierałam. Dzień, w którym znalazłam tę chatę nie należał to najlepszych i przede wszystkim pogoda nie była zbyt przychylna. Miałam już wracać do domu po tej rowerowej wycieczce, którą odbyłam po wielu mazowieckich wsiach w celu znalezienia jakiś opuszczonych chat, bowiem za mną krok w krok chodziły burzowe chmury.  No tak, ale jak tuta móc jechać dalej, kiedy po drodze widzi się zarośniętą, opuszczoną chatę? W moim przypadku nie jest to zbyt możliwe. Pomimo tego, że lada moment mogło zacząć padać nie zraziło mnie to - weszłam do chaty z myślą, że tylko sprawdzę, co kryje się w środku. Z zewnątrz nie wyglądała zbyt zachęcająco, była już bardzo nadgryziona przez ząb czasu i nie spodziewałam się, że w środku zobaczę cokolwiek z dawnego wyposażenia. Na szczęście okazało się, że myliłam się. Kiedy tylko weszłam do środka w pomieszczeniu po mojej prawej stronie zauważyłam ogromną szafę. Jak na czas, który musiała tam stać samotnie, narażona na niekorzystne warunki atmosferyczne (w tym pokoju brakowało połowy ściany) wyglądała bardzo korzystnie. Solidna, duża szafa z przeszklonym fragmentem zrobiła na mnie wrażenie. W pomieszczeniu panował bałagan. Wyglądało to tak, jakby ktoś tuż po wyprowadzce dawnych mieszkańców szukał czegoś wartościowego. I z pewnością tak było. Resztę zrobiła natura, wkraczając powoli gdzieniegdzie i dając znać, że ona tutaj ponownie zamierza rządzić. Zdziwiło mnie bardzo, że nie było praktycznie nic ze współczesnych elementów domostwa. Nie chodzi mi tutaj o elektryczne czajniki (bowiem wyglądało na to, że do chaty nigdy nie doprowadzono elektryczności) czy plastikowe gadżety kuchenne a raczej chociażby opakowania po bardziej współczesnych produktach spożywczych. Wydawać się może, że czas stanął tam najpóźniej w latach 80-tych chociaż możliwym jest, że stało się to wcześniej.
O tym, że miejsce to jest z pewnością wiekowe i że stoi w takim stanie jak dzisiaj już od dłuższego czasu może świadczyć to, jak chata wygląda z zewnątrz. Budownictwo, a właściwie sposoby budowy tej chałupy wydają się być bardzo dziwne. Z zewnątrz chata na pierwszy rzut oka wygląda jak zbudowana za pomocą metody, która korzystała z łączenia słomy i glinki. Być może tak było, chociaż teraz nie widać żadnego, chociażby małego śladu glinki. To świadczyłoby o długim czasie nieużytkowania i niezamieszkiwania przez nikogo miejsca. Jednak czy to na pewno tylko to? Słomę układało się kiedyś w inny sposób, niż można zobaczyć na zdjęciu, które zrobiłam i tutaj to wygląda raczej tak, jakby dom na samym końcu został nią obłożony. Obłożony a potem na nią przybito także kawałki drewna. Czy to było związane już raczej ze złym stanem domu? Ciężko stwierdzić. Jeśli ktoś wie bardzo proszę o wyjaśnienie tego zjawiska budowlanego :)
Na zewnątrz, nad samymi drzwiami widać także tabliczkę i z numerem domu i podpisem. Nie mogłam rozczytać, co tam dokładnie jest napisane - litery momentami wyglądały raczej, jak pisane cyrylicą. To trochę wzbudziło we mnie uczucie, że być może kiedyś tutaj niekoniecznie mieszkali nasi rodacy, a być może Rosjanie? Tę wątpliwość umocnił fakt, że w kolejnej izbie znalazłam dużo pudeł, które były opatrzone rosyjskimi nazwami. Niestety, pogoda przegoniła mnie z tego miejsca, ale udało mi się zrobić jeszcze parę zdjęć ostatniej izby gdzie znajdowały się dwa, dość masywne łóżka, gdzie tzw."siennik" zajmował miejsce dzisiejszych prześcieradeł. Nad jednym z posłań znajdowała się ramka z szybką, za którą znajdowały się odbarwienia po obrazku. Ktoś wytargał go z oprawy, być może tam znajdował się święty obrazek.
Na chwilę jeszcze wrócę do moich wątpliwości, które związane były z narodowością mieszkańców tego domostwa. Jako, że mam naturę niepokorną i taką, która lubi głęboko wchodzić w historię takich miejsc poczytałam o tym konkretnym terenie. Z różnych historycznych źródeł dowiedziałam się, że na początku XX wieku zesłano tutaj wielu obywateli rosyjskich za karę. Powody były różne, ale kara zwykle ta sama, bardzo mocna dla ówczesnego Rosjanina, z którą ciężko było się pogodzić. Zsyłano ich zwykle na wsie, które kiedyś były źle zaopatrzone, ze złą komunikacją i brakiem możliwości rozwoju i utrzymania się na rolnictwie ( co niestety do dzisiaj w większości się nie zmieniło). Co prawda, tworzyli często osady, jednak czuli się źle na obcej ziemi, niezbyt potrafili się tutaj odnaleźć. Mimo tego, że w większości Polacy nie przyjmowali ich z wrogością sami nie mogli się z nami zbratać, co sprawiało, że byli oni wyalienowani ze społeczeństwa .Mieszkali w skromnych domostwach szukając pracy w różnych dziedzinach, głównie w handlu.
Wszystko wskazuje na to, że ta chata mieści w sobie rosyjską historię. Tylko czy ludziom tym udało się w końcu wrócić do siebie, może nie wszystkim, ale chociażby któremuś pokoleniu? Czy mogli wrócić do Rosji i dlatego opuścili to domostwo, zostawiając za sobą wszystko, cały ich dorobek i też smutną przeszłość? Na to pytanie nie jestem w stanie odpowiedzieć, ale wiem jedno - zbyt krótko tam byłam, za mało widziałam i z pewnością tam wrócę, mam nadzieję że już w październiku. Jeśli szczęście mi dopisze spróbuję odkryć historię tego miejsca do końca.








Czytaj dalej »

środa, 21 września 2016

Opuszczone Mazowsze, cz.III: Czarna perła, czyli śmierć zabytkowego dworu.

Dwór ten leży na końcu jednego ze średnich miast województwa mazowieckiego. Odznacza się n tle innych dworów niezwykle ciekawą historią. Dzięki temu, jakie pełnił funkcje m.in. podczas drugiej wojny światowej, udało mu si uniknąć brutalnemu traktowaniu i zachować dobrą formę. niestety, do czasu.
Wybudowany w latach 1880-1890 dla Bolesława Gołębiowskiego, czyli ówczesnego dziedzica okolicznej ziemi. Dwór wybudowano najprawdopodobniej na miejscu dworu Skarżyńskich. W latach międzywojennych dwór należał do łódzkiego przemysłowca Blumsztajna, który był łódzkim przedsiębiorcą i właścicielem fabryki pończoch, która była usytuowana na przeciwko dworskiego ogrodu. Obecna forma dworu wynika z przebudowy, którą właśnie zainicjował Blumsztajn. W czasie drugiej wojny światowej w budynku mieścił się niemiecki szpital zakaźny. Po II Wojnie Światowej, dokładnie w roku 1945 dwór i fabryka zostały przejęte przez władze komunistyczne które w 1946 roku utworzyły w tym miejscu Dom Pomocy Społecznej. Mieścił się tutaj do 2013, kiedy to dwór przeniesiono do innej, bliskiej miejscowości. 
Dwór robi ogromne wrażenie. Mimo tego, że już od 3 lat nie jest użytkowany wciąż potrafi zachwycić i gdyby nie to, jak okoliczny park jest zaniedbany, na pierwszy rzut oka wcale nie widać, że jest on opuszczony i zapomniany przez człowieka. Dwór ma regularną bryłę a dach jest pokryty dachem czterospadowym. Na zewnątrz znajduje się otwarty taras na wysokości piętra, który jest otoczony balustradką. Wystrój architektoniczny jest dość umiarkowany, bowiem ograniczono go tylko do profilowanych gzymsów między kondygnacyjnych oraz koronujących, partii cokołowej, boniowania narożnego, profilowanych opasek okiennych. Całość jest raczej skomponowana w duchu klasycyzmu,
Do dworu nie udało się niestety wejść. Właśnie - czy na pewno niestety? Wydaje mi się, że tylko i wyłącznie dzięki takiemu solidnemu zabezpieczeniu jest on w stanie zachować swój w miarę dobry stan. W budynkach gospodarczych, które znajdują się na terenie dworu już zaczynają pomieszkiwać bezdomni. Dwór przetrwał II Wojnę Światową, komunistyczną władzę, ale czy przetrwałby dzikich lokatorów, liczne libacje młodzieży i agresywnych wielbicieli tanich trunków? Czy w ogóle przetrwa dzisiejszą władzę, która własnymi rękami zadaje śmierć kolejnemu zabytkowi? Póki co dwór od 3 lat stoi opuszczony, zarasta i czeka na nowego właściciela, bowiem został wystawiony na sprzedaż. Mam nadzieję, że wcześniej przejmie go nowy, rozsądny właściciel miłujący zabytki naszej ziemi, zanim przejmie go natura.














Czytaj dalej »

piątek, 16 września 2016

Opuszczone Mazowsze, cz.II: Dom wróżki (bez) zębuszki

Przez mazowieckie wioski przejeżdżałam busami bardzo często. Widywałam przy drodze rozwalające się domy z powybijanymi szybami i zarwanymi dachami. Całkiem opuszczone i zapomniane przez człowieka. Tym razem wzięłam rower i pojechałam bez mapy ku nieznanemu. Powoli przemierzałam kolejne wsie w poszukiwaniu opuszczonych domów i chat. Wyprawa tak okazała się niezwykle owocna. Wśród domów, które podczas niej odnalazłam znalazł się ten dom - Wróżki (bez)zębuszki. Nazwałam go tak dlatego, ponieważ na jednej z półek leżała...sztuczna szczęka. Różne rzeczy widywałam w miejscach zapomnianych przez człowieka, ale muszę przyznać, że to była dla mnie akurat całkowita nowość. Dom wydawał się być opuszczony, kiedy zobaczyłam go od drogi. Kiedy weszłam na podwórko nawiedziło mnie małe zwątpienie, które powiększyło się do ogromnych rozmiarów w momencie, kiedy weszłam do jednego z pomieszczeń, które było całkowicie otwarte. Otwarte i trochę uprzątnięte, ale jednak w innych pomieszczeniach dominował już nieład i widać było ogromne zniszczenie. Wszędzie było dużo przedmiotów: od tych bardzo starych do zupełnie nowych. Stała tam całkiem nowa i sprawna maszyna do szycia, zastawa stołowa, duża ilość figurek Matki Boskiej i zaraz przy nich... naklejki z Pokemonami. Tradycja i moda w jednym miejscu, ba, na jednym obrazku! Mimo tego, że miejsce wyglądało tak, jak gdyby zaraz ktoś miał się zjawić i przerwać zwiedzanie nie czułam się tutaj jak intruz. Miejsce z małymi pomieszczeniami, które stanowią otwarte wrota, przez które możemy odbyć dość długą i dziwną podróż przez przeszłość :)















Czytaj dalej »

środa, 14 września 2016

Opuszczone Mazowsze (cz.I): Folwarczna opowieść o znieszczeniu

Mazowsze nie obfituje w dwory, które można swobodnie i bezpiecznie odwiedzić. Albo są to miejsca, które są stopniowo wykupywane przez jednego z wielkich przedsiębiorców z okolicy, albo są w tak złym stanie, że wejście nieco dalej w głąb budynku jest bardzo ryzykowne. Dochodzi także kwestia znudzonej młodzieży, która ze względu na brak perspektyw na cokolwiek przesiaduje całymi dniami na terenach byłych dworów, PGR-ów czy też folwarków ale też można często napotkać tych, którzy z pewnością nie są amatorami w kwestii mocnych alkoholi.
Tak było i tym razem. Zaplanowana wycieczka, podczas której miałam zobaczyć aż 4 opuszczone dwory okazała się nie móc dojść do skutku. Po drodze spotkałam wszystkie czynniki, które okazały się być przeszkodą, a które przed chwilą wymieniłam. Byłam trochę zawiedziona chociaż wiem, że zwiedzanie opuszczonych miejsc często się tak kończy, niepowodzenie jest wpisane w tę pasję. Ale żeby aż tak? Przecież z niczym wrócić nie mogę!
Udało się znaleźć jeden obiekt tuz przy dworku, do którego wejścia nie ma, ponieważ mieszkają tam legalni bądź - co jest według mnie bardziej prawdziwe - dzicy lokatorzy. Budynek, który stoi tuż przy drodze od razu wpada w oku. Długi, z czerwonej cegły i ogromnymi drzwiami wejściowymi przyciąga uwagę i od razu ma się ochotę wejść do środka. Moje podejrzenia, jakby był to obiekt dla służby lub po prostu, budynki byłego folwarku okazały się być słuszne.
Folwark ten istniał co najmniej od początku XIX wieku. Właściciel z tego okresu jest niestety nieznany. W latach XX-tych było tutaj dokładnie 13 domów i 106 mieszkańców. Na początku XIX wieku gospodarował tutaj Jan Paweł Łuszczewski, który był dziedzicem Mikołajowa, Kawęczyna i Wierzbowic. Jan Paweł Łuszczewski pełnił dość ważne, państwowe funkcje, bowiem był sekretarzem Sejmu Czteroletniego. W czasach Księstwa Warszawskiego sprawował urząd ministra spraw wewnętrznych i religijnych.  Cały swój majątek podzielił między swoich dwóch synów, Adama i Wacława, którzy z kolei przekazali dalej majątek...swoim synom. Czyli wszystko pozostało w rodzinie :) Jednak nic nie trwa wiecznie. W 1895 roku stał się własnością Woronieckich, potem do około 1920 roku był własnością leśniczego z Bielic, później został kupiony przez p. Komanowską.
To nie był koniec pasma zmian właściciela, bowiem w 1938 folwark nabył Ruszczyński z Poznania. Niestety, w czasie wojny został aresztowany przez NKWD, wywieziony do Starobielska, do Kozielska a na końcu do Katynia. Tam też go zamordowano. Po wojnie teren folwarku przeżywał różne sytuacje i pełnił różnorakie funkcje: znajdowały się tak budynki PGR a także mieszkania komunalne. Budynki popadały w ruinę pomimo zakwaterowanych w nim mieszkańców.
Budynek, mimo braku olśniewających, architektonicznych detali wzbudza zainteresowania. Bardzo efektowny jest korytarz, o którego wchodzimy od razu przez drzwi wejściowe a który - dzięki dość dużym oknom - jest pięknie oświetlony przez promienie słoneczne. Jeśli się wpatrzymy podczas zwiedzania zauważymy resztki starej tapety, kolumny podtrzymujące sufit czy też resztki ładnych kafelek. To wszystko niszczeje tutaj od kilkudziesięciu lat.
Niestety, to miejsce nie ma już szans. O ile okoliczny dwór jest ciągle zamieszkiwany (chociaż nie sądzę, że dzicy lokatorzy poprawiają jego stan) i trochę remontowany przez tych, którzy tam pomieszkują, to budynek z czerwonej cegły popada regularnie w coraz większą ruinę. Podłoga na parterze już dawno się zawaliła w niektórych pomieszczeniach odcinając tym samym dostęp do pozostałych. To samo dzieje się z sufitem, który zarwał się już w kilku miejscach. Mimo tego, że nie jest to pała czy dwór jest niezwykle urokliwym miejscem, któremu również powinno się dać szanse. Niestety, jego los już chyba przesądzono.













Czytaj dalej »

środa, 7 września 2016

Ostatni dzwonek. Opuszczona szkoła na podkarpackiej wsi.

Wrzesień- miesiąc, kiedy świat zaczyna mienić się złotem, brązem i czerwienią, kiedy czujemy już ostatnie powiewy lata. Dla niektórych to miesiąc uwalniający od nadmiernych upałów, jeszcze dla innych kolejny, okropny czas, bowiem trzeba wracać do szkoły. Dzieci niezbyt cieszą się na pierwszego września, najchętniej odwlokłyby ten czas na jakiś bliżej nieokreślony termin. A co by było, gdyby któregoś 1 września przyszły, a w środku nie było nikogo? Albo gdyby ktoś im powiedział, że szkoły już nie?
W pewnej podkarpackiej wsi tak właśnie im powiedziano - szkoły nie będzie, zamknęli. Zamknęli i to bardzo dokładnie - ciężko było się nam dostać do środka. Mimo tego, że znajduje się ona we wsi liczącej zapewne mniej niż 200 mieszkańców i mimo tego, że szkoła nie działa już od dobrych kilku lat sołtys danej wsi jak i okoliczni dbają o to, aby budynek trwał wciąż w dobrym stanie. Po kilku nieudanych próbach dostania się do środka wpadła mi do głowy myśl - może by odszukać sołtysa, skoro tutaj już jestem i poprosić o możliwość zwiedzenia i sfotografowania szkoły? Szybko to, co wymyśliłam szybko zaczęłam realizować. Przez to, że domy są bardzo słabo ponumerowane (czasami i wcale) odnalezienie go nie było wcale takie proste. Błądzenie po okolicy sporo zajęło, czasu poszukiwania dodała nam także pewna staruszka, która uznała, że niebywale śmiesznym będzie zrobić nam żart, który dotyczył sołtysa - nie wskazała jego domu, tylko pewnego mężczyznę, który akurat jechał na rowerze i bardzo wątpliwym było (wnioskując po jego slalomie na drodze i czerwonej, acz uśmiechniętej twarzy) aby nim był. Jednak to wieś, tutaj wszystko może się zdarzyć, więc produkuję się. Odpowiedź była taka: "fajnie, ale ja nie sołtys", czego mogłam się spodziewać. Plusem tego było to, że ten mężczyzna podał już dokładną drogę do domu sołtysa.
Sołtys zgodził się bez zastanowienia i co więcej, okazał się niesamowicie miłą i ciepła osobą. Co prawda chodził za mną krok w krok, za to opowiedział mi historię tego miejsca, każdego pomieszczenia a nawet sali. Zdziwieniem dla mnie było to, że chętnie wprowadził mnie na strych - rzadko się to zdarza w takich sytuacjach. Strych okazał się być najciekawszym miejscem: znajduje się tutaj wiele przedmiotów z różnych okresów, to jak wycieczka po małym muzeum szkolnictwa i historii. Zdjęci, które wykonałam chyba najlepiej to oddadzą.
Co do historii szkoły znalazłam o niej kilka wzmianek w opracowaniu historii pewnej miejscowości autorstwa S. Kardysia z 1995 roku. Szkoła, którą możemy odwiedzić w obecnym miejscu zaczęła działać najprawdopodobniej w latach 20-tych, chociaż znalazłam źródła, które mówiąc nawet o latach zaraz po 1900 roku. W latach 20 XX wieku w szkole żaden z nauczyciel nie zagrzał długo - problemem był brak mieszkań dla nauczycieli w pobliżu oraz fakt, że nie było pomieszczeń, w których nauka mogłaby odbywać się w miarę normalnych warunkach. Mimo tego końcówka lat 20-tych była dla szkoły najlepszym okresem, bowiem wtedy działało aż 8 klas klas podstawówki! To naprawdę wiele w porównaniu z tym, co działo się potem. Ważnym wydarzeniem było stworzenie dywanika asfaltowego w okolicy szkoły w 1990 roku. Skończyły się także problemy komunikacyjne z dotarciem do szkoły. Co więcej, w dniu 4 września 1994 roku oddano całkiem nowy budynek szkolny! Brzmi z pozoru idealnie, można by rzec, że w związku ze szkoła działo się wiele. Niestety, tylko na zewnątrz - w środku dzieci było coraz mniej, był moment, kiedy funkcjonowały tylko trzy małe klasy. W 2009 roku szkołę całkowicie zamknięto.
Sołtys jest przepełniony żalem, jeśli chodzi o budynek szkoły. Mówił o tym, że zarówno on, jak i mieszkańcy wsi starali się o wybudowanie nowej szkoły, czynnie uczestniczyli w całym tym procesie wznoszenia nowego budynku. Mówił, że wcześniej warunki były naprawdę złe i wskazał przy tym budynek, który wyglądał jak mała, bardzo ciasna chatka mieszkalna (potem znajdowało się tam pomieszczenie, w którym dziec mogły zrobić sobie herbatę, odgrzać jakiś posiłek itp.). Żal mu tego miejsca i widać, że bardzo stara się, aby utrzymać jego dobry stan. Nie jest to człowiek młody a mimo tego pielęgnuje to miejsce i walczy, aby coś tutaj się działo, żeby ktoś wykorzystał to miejsce. Wypowiedział się niezbyt pochlebnie o jednym radcy, przez którego to szkoły już nie ma i dzięki jemu "świetnemu" pomysłowi o przeniesieniu szkoły. Przez to wieś jest przepełniona przez osoby starsze, nie widać na ulicach dzieci, mają niezbyt blisko do szkoły i problemy komunikacyjne powróciły - to miejsce, które jest w pewnym sensie odcięte od reszty świata. Dlatego ważne, aby to miejsce, w które włożono tak wiele trudu, aby dzieciom było w końcu dobrze mogło znowu zacząć żyć. Na to pojawiła się szansa.
Sołtys walczy od jakiegoś czasu o to, aby ta szansa stała się prawdą, a nie ciągłą, pusta tajemnicą. Podpisano już nawet umowę ze Stowarzyszeniem "Otwórzmy przed nimi świat" dotyczące bezpłatnego użyczenia budynku temu stowarzyszeniu. Celem jest utworzenie Warsztatów terapii Zajęciowej. Umowę podpisano na początku lipca, ja byłam tam pod koniec lipca, kiedy zaczęli już ściągać tablice, czyścić pomieszczenia. Sołtys się cieszy, że coś w końcu się stanie, coś dobrego. Oby tak było i tego życzę temu budynkowi. na pewno kiedyś tam wrócę aby sprawdzić, czy dawna szkoła tętni życiem i nadzieją, czy powoli umiera wraz ze wsią...Mam nadzieję, że to ostatnie nie będzie prawdą.

PS. Znienawidzonym przedmiotem sołtysa była matematyka, tak jak i moim co sprawiło, że rozmawiało się nam jeszcze lepiej - taka więź się między nami utworzyła, więź niematematyczna ;)























Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia