Pogoda sprzyjała, okoliczności natury także. Piękna, złota jesień umilała tę ciężką wędrówkę. Kiedy już byłam na miejscu, zobaczyłam małe gospodarstwo - ot, takie sobie niczym się nie wyróżniające. Na wielu wsiach widziałam podobne, tyle, że jeszcze zamieszkane. To takie miejsce, gdzie stare budownictwo łączy się z pewnymi unowocześnieniami, które chociażby widać w całkiem nowych i trochę (jak na owe czasy nawet na pewno!) dizajnerskie drzwi czy też małe elementy wyposażenie. Wejście nie było łatwe, bo jedynie przez okno. W środku czekał na gości taboret, który pomagał salwować się przed upadkiem, ale niestety - podłoga nie była już taka skłonna przyjmować kolejnych odwiedzających, zapadała się na długości całego korytarza. Jeden nieostrożny ruch i można utknąć w takim miejscu na długo.
Miejsce ma nietypowy klimat. Kojarzy mi się trochę z wieloma dokumentami kryminalnymi i momenty, w których prezentowane są dość brutalne wydarzenia i dzielnice, które nie mogą cieszyć się dobrą sławą. Dla mnie to miejsce miało coś z dawnej Nowej Huty w Krakowie, przeszłych "Szmulek" w Warszawie i najciemniejszych dzielnic Pragi Północ albo zakątków Dworca Centralnego sprzed ponad 10 lat, gdzie kręcili się różni, niekoniecznie przyjaźnie nastawieni ludzie. Najmocniej poczułam to wchodząc do salonu - po każdej stronie rozstawione wersalki, na środku stolik, światło wpadało do pokoju, ale było bardzo stłumione, ciężko powiedzieć, że to miejsce, w którym chce się pić niedzielną, poobiednią kawę i zagryzać herbatnikami. Z sufitu opada już tynk, ten pokój najszybciej sypie się ze wszystkich. Kuchnia za to sprawia najmilsze wrażenie. Na ścianach porozklejane są plakaty gwiazd, idoli nastolatków sprzed kilku i kilkunastu lat. Widać, że ktoś był na czasie i czytywał "Bravo", które do dzisiaj jest sławne wśród młodzieży. Niestety, niewiele osobistych rzeczy znalazłam w tym domu, można nawet powiedzieć, że praktycznie żadnych, bo kalendarz z papieżem albo gazeta sprzed dekady to nie są żadne pamiątki, to nie jest coś, po czym można poznać człowieka. Ale jako, że zawsze bardzo chcę poznać historię odwiedzanych przeze mnie miejsc, grzebałam i to do skutku: udało się znaleźć jeden dokument, który wyglądał po prostu jak kwitek, niezbyt znaczący. Jak się okazuje, ten mały skrawek papieru musiał mieć duże znaczenie, bowiem dziecko, które mieszkało tutaj ze swoją matką zostało zgodnie z wyrokiem sądu skierowane do domu dziecka. Co musiało się dziać, że musiało tam odejść? Czy słusznie, czy na pewno ta historia powinna się tak potoczyć? I czy dlatego to miejsce stoi teraz opuszczone? Nie wiem, czy ja kiedykolwiek znajdę odpowiedź na to pytanie. Wiem tylko to, że dom rodzi niesamowicie przygnębiające wrażenie, nie widać, żeby mieszkali tutaj kiedykolwiek "żywi" ludzie a jeśli, to nie było tutaj pozytywnej atmosfery i to chyba pozostawili w tym miejscu - smutek.
Fotorelacja z października 2016 roku
Sam fakt, że te meble tam zostały daje do myślenia. Jakby ludzie opuścili to miejsce gwałtownie. Albo w przymusie.
OdpowiedzUsuńAtmosferę zbudowałaś taką, że aż ciary przechodzą.
Prawda, bo meble w chwili opuszczenia miejsca musiały być jeszcze niczego sobie i mogłyby jeszcze posłużyć, nawet jeśli w piwnicy na słoiki z dżemem, ale jednak. Atmosfera niestety taka była, to takie miejsce, w którym nie chce się zbyt długo przebywać ;)
UsuńHej, zaintrygowałaś mnie tym miejscem. Mogłabyś odrobinę przybliżyć w jakich rejonach się znajduje?
OdpowiedzUsuń