niedziela, 4 czerwca 2017

Przeklęty trójkąt. Rodzinna historia z opuszczonych chat, cz. II

Po wyjściu z chaty, którą przedstawiałam Wam już dwukrotnie, zorientowałam się, że praktycznie obok, bo około trzystu metrów dalej jest inny dom, który wyglądał na niezwykle zapuszczony. Gdyby był zamieszkany, ogarnęłoby mnie mocne zdziwienie - niektóre z okien nie miały szyb, szopa była dziurawa z braku niektórych desek i drzwi do chaty stały otworem. Aby jednak dotrzeć do nich, należało przejść przez pole. Z ziemi zrobiła się już glina, więc bardzo ciężko było iść, nogi zapadały się i plątały w tej twardawej ziemi, ale innej drogi nie było i to już od wielu, wielu lat.
Dom wyglądał na nieco "młodszy" od tego, który stał przy drodze - ot, wybudowany ze względu na bliskość pola rolnego, można było prowadzić gospodarstwo mając uprawę na oku. Kiedyś musiało być bardzo zadbane - trawa zieleniła się, rosła szybko, a gospodarze kosili ją, suszyli, być może karmili króliki, które hodowano? Studnia, która stoi na terenie dawnego gospodarstwa musiała dostarczać mieszkańców chaty wody do kąpieli, mycia się i picia. I w końcu dom, który zapewne był takim miejscem, w którym można było odpocząć po ciężkiej pracy, uchronić się przed złą pogodą czy upałem. Teraz stoi pusty, otwarte drzwi zapraszają do środka. Jaką historie kryją?
Od razu po wejściu do środka przytłoczyła mnie atmosfera tego domu - ciemne pomieszczenia, w których pomimo dużych okien światło sączy się jakby leniwie, skąpo oświetlając izby. W pokoju najwięcej przestrzeni zajmują porozrzucane, poprzewracane meble, szczególnie łóżka. Jednak znalazłam kilka osobistych pamiątek, które bardzo mocno utkwiły w mojej pamięci. Przede wszystkim był to portret młodego mężczyzny - portret, który przez wielu uważany jest za apogeum kiczu dawnej epoki, czyli monidło. W obecnym wydaniu ta fotografia sprawia bardzo przygnębiające wrażenie. Odnalazłam też kilka dokumentów, które wskazywały na to, iż rodzina, która zamieszkiwała tę chatę była spokrewniona z tą, która zajmowała różowy dom. Można było wywnioskować, że para z dziećmi - które zresztą były bardzo małe w momencie mieszkania tutaj - to bardzo bliska rodzina, bowiem najprawdopodobniej mężatka była córką kobiety z poprzedniej chaty. Teraz miała męża, dzieci, prowadzili wspólnie gospodarstwo i żyli sobie skromnie, modląc się o dobrą pogodę dla dobrych plonów, o zdrowie i o spokój. Ale coś ten spokój musiało kiedyś zaburzyć, bo ich już nie ma. Czy mieli aż takie powody, aby uciekać? Nawet jeśli rodzice zmarli, mieli ziemię, mieli całe gospodarstwo,które dawało im pewien spokój w życiu. Mieli co jeść, gdzie mieszkać, gdzie spać. Sąsiedzi wciąż uprawiają rolę, żyją w takich samych, drewnianych chatach. Ale ich już nie ma, byli za młodzi, aby umrzeć, na pewno nie całą rodziną. Miejsce to wygląda tak, jak gdyby zostało puszczone w tym samym momencie, co starsza chata - nie znajdziecie tutaj ani jednej, współczesnej rzeczy, ani jednego przedmiotu, który świadczyłby o tym, że po 2000 roku ktokolwiek tutaj mieszkał. Być może wyjechali do krewnych za granicą, o których zresztą wiemy, że byli i za naszymi polskimi ziemiami powodziło im się dobrze, ale co jeśli oni po prostu zaginęli bez śladu z dnia na dzień, zostawiając prawie cały swój dobytek? Bo przecież ludzie, nawet w momencie rozpoczęcia swojego nowego życia zabierają kawałek swojej dobrej, beztroskiej przeszłości, czyli zdjęcia oraz to, co niezbędne - dokumenty. Im dłużej tam przebywałam tym bardziej wzbierała we mnie myśl: "oni zniknęli nagle, bez śladu...". Resztę pozostawiam Wam - obejrzyjcie zdjęcia i oceńcie sami, jak mogło być.

Fotorelacja z listopada 2016 roku




















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia