Weszłam do pierwszego pomieszczenia. Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to pierzyna, która wietrzyła się nad pięknym, kaflowym piecem. Niestety, nigdy nie zdążono jej zdjąć i zaścielić nią łóżka, aby w jesienne wieczory móc się pod nią ogrzać. wszędzie walały się ubrania - bardzo ciekawe, trzeba przyznać, że niewiele kobiet miałoby kiedyś odwagę takie założyć. Albo pozwalały eksponować dekolt, niektóre miały na celu mono podkreślić figurę, odsłonić nogi. Z szaf wylewały się stosy ubrań, które miały barwy z całej gamy tęczy - czerwone, wściekle niebieskie, błękitne, turkusowe... Aby przejść do kolejne izby mijało się mały korytarzyk, w którym to stał prześliczny kredens o wspaniałych rzeźbieniach. To małe pomieszczenie traktowano jako składzik, gdzie magazynowano miotły, wiaderka, łopaty do odśnieżania. Kolejna izba okazała się wspaniała: to tutaj znalazłam łóżko z pięknym elementem rzeźbienia, ławkę, góralskie chusty, kolejny piec kaflowy. To tutaj gospodyni przyrządzała posiłki, najprawdopodobniej tylko dla siebie. Na ścianie obok wisiało jej portret - młoda kobieta ubrana w strój góralski, w haftowanej kamizelce, koralami, z pięknie ułożoną fryzurą, która podkreślała jej rysy twarzy. Ten strój nietypowy dla okolic, bo do gór jeszcze daleko... W oczach miała coś niesamowitego, może trochę dzikiego - na pewno umiała postawić na swoim, ale mimo to widać w niej jakąś łagodność i poczuć można sympatię. Na pewno wisi tutaj już wiele lat i przeżyło swoją gospodynię.
I w końcu, na środku pokoju stoi ona - maszyna do szycia. To na niej gospodyni musiała spędzać wiele godzin, szyć z pasją te wszystkie piękne stroje. Szkoda tylko, że żadne z nich nie wyszło poza próg tej chaty, miały potencjał, zapewne jak i ich projektantka. Ale zostały tutaj, gdzie kurzą się porzucone z dnia na dzień. Kobieta najprawdopodobniej nagle umarła, być może od zawsze była sama albo nikt z jej rodziny nie zainteresował się tym, co po sobie tutaj pozostawiła.
To miejsce przyciąga mnie do siebie, niebawem chcę tam wrócić. Wywołuje we mnie niezwykle ciepłe emocje, ale z drugiej strony czuję nieodzowny smutek. To chyba jedno z niewielu miejsc, które pozostały w takim stanie, które pokazują piękno dawnej wsi, mieszkańców. Boję się tam wracać, bo jeśli zobaczę, że coś się zmieniło, albo, że tego miejsca już nie ma... smutek tylko głębiej się wryje. Dzień, w którym tam byłam był niezwykle szary, ulewny, pomieszczenia zalewał mrok, ale mimo to przebywanie tam sprawiało mi radość, przywoływało ciepłe wspomnienia, uroki dawnej wsi. I oby przetrwało, może zostało uratowane, bo takich miejsc już prawie nie ma.
Fotorelacja z listopada 2016 roku
opowiadasz piękne historie tych opuszczonych miejsc. Bardzo lubię je czytać. Bo potem, podróżując przez zdjęcia, wydaje mi się, jakbym szła krok za Tobą, moim przewodnikiem po tych opuszczonych miejscach, każdy ze swoją jedyną, niepowtarzalną, często smutną historią
OdpowiedzUsuńDziękuję i ogromnie mi miło :) Cieszę się, że tutaj jesteś i czytasz te historie, oglądasz te miejsca, które są zapomniane, niechciane, że Ty je chcesz. To mocno napędza mnie do odkrywania nowych i spieszenia się, niektóre - jak ludzie - odchodzą nagle i bezpowrotnie
UsuńWspaniały blog! Przeczytałam na razie jeden post, ale za chwilkę zabieram się za następne! Ślicznie opowiedziane historie, piękne zdjęcia i moje ulubione hobby! Tym blogiem sprawdziłaś społeczeństwu ogromną przysługę i przyjemność, a przynajmniej mi. Będę tu często zaglądać i z niecierpliwością wyczekiwać nowego wpisu.
OdpowiedzUsuńJeśli masz ochotę, możesz zajrzeć również na mój blog o urbexie. opuszczonestronylodzi.blogspot.com
Niezmiernie mi miło czytać takie słowa, chce się pisać coraz więcej, dziękuję! :) Z chęcią poczytam Twojego bloga, tamte strony dla mnie są ciągle owiane tajemnicą ;)
Usuń