sobota, 6 stycznia 2018

Za żelazną bramą. Powieść szkatułkowa ludzkimi losami pisana, Cz. III

Ta podróż była niezwykle długa. Przeszłyśmy całą okolicę wzdłuż i wszerz, czasami wielokrotnie, ponieważ oficyny są jak labirynt - można się tutaj zgubić, mieć wrażenie, że idziemy tą samą klatką kolejny raz w czasie krótszym niż 30 minut. I to wszystko pomimo tego, że każde mieszkanie jest tak bardzo różne.
To, co napotykamy schodząc z najwyższych pięter przypomina nam dawne lata: stare, drewniane zabawki umieszczone w takich miejscach, że nie sposób ich pominąć. Przystajemy, patrzymy na nie a potem na widok zza okna - widzimy podwójne przemijanie, ba, nawet potrójne. Były właściciel tej zabawki jest już pewnie dorosły, zabawka pozostała zapomniana a w tle widać budynek, który zapewne nie ma już szans na nic lepszego oprócz wyburzenia. Przynajmniej nikt z zewnątrz już nie może kontynuować dewastowania oficyn, ciężko się tutaj dostać więc po co się tak bardzo starać, skoro chce się tylko pomazać ścianę, wybić resztę szkła ze starych, sfatygowanych okien czy też zgnieść, roztrzaskać kolejną pamiątkę czyjegoś życia, ślad po kimś. Już tego nie ma, i dobrze. My wchodzimy, aby uchwycić te umykające wspomnienia, sfotografować, opisać, chociaż ciężko oddać to, co czujemy.
Spadające słońce zalewa pokoje w kamienicy i zabarwia je na złoto i pomarańczowo, kiedyś musiało się tutaj niezwykle przyjemnie siedzieć - tuż przy oknie, w największym pokoju, zapewne pełniącym funkcję salony. Miło także było przechodzić z niego do kuchni czy też wychodzić z domu, kiedy żegnała nas zachodzące lub dopiero co wschodząca gwiazda. Wychodzimy i my w tej pięknej ale i melancholijnej scenerii, mijamy warsztat ślusarski, który swoim afiszem przypomina bardzo dawne lata. I spójrzcie, w jakich godzinach działał - na pewno niejedna osoba szukając ostatniej deski ratunku, ślusarza "na już" trafiała tutaj i to nawet z drugiego końca miasta.
Wchodząc do jednego z warsztatów, już w celu ostatecznej ewakuacji z obiektu mijamy ją - świadka i znajomą wszelkich lokatorów. Może ktoś z Was odnajdzie na niej swoje nazwisko albo kogoś bliskiego, znajomego, przyjaciela? Ponoć to ostatnia tablica z nazwiskami lokatorów, jaka zachowała się na terenie Warszawy, to ostatnia taka kamienica. Wyjątkowa. Wyjątkowa w tym i we wszystkim innym i niestety  wyjątkowo zapomniana. Nie chciałabym widzieć, jak buldożery ją niszczą i historię, którą w sobie ma. Mam nadzieję, że nie doczekam takiej chwili.

Fotorelacja z kwietnia 2017 roku: 
































Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia