Żurawie - kiedy słyszymy to słowo myślimy zwykle o pięknych, majestatycznie wyglądających ptakach. Kiedyś można było spotkać je znacznie częściej, niż teraz - teraz wybrać trzeba się do Eurazji, aby je spotkać. Chociaż są żurawie, które możemy aktualnie spotkać wszędzie w kraju - żurawie koparki. Wdzierają się w serca miast, lasów, wsi, niszczą dorobki pokoleń, historię po to, aby zbudowano coś nowego, niekoniecznie tak pięknego jak wcześniejszy obiekt. Wyrywają z korzeniami wspomnienia, ciężko zapanować nad falą, która uderzyła kilka lat temu wraz z deweloperskim szałem, fala pochłania kolejne obiekty, często nawet prawnie chronione. Ciężko się dziwić, że i ten obiekt, który na pewno nie mógł liczyć na specjalną troskę ze strony państwa niebawem podzieli a być może i już podzielił los wyrwanych z dzielnic miast i zapomnianych - jaskrawożółte tabliczki zresztą same informowały o tym, że niebawem jego historia się skończy.
Żurawie początkowo mocno denerwowały, sama ich obecność i świadomość, po co tutaj są powodowało wzrastające uczucie złości. Jednak dawały cień, który w ten upalny, majowy ranek bardzo mocno pomogało. Chciałyśmy odpocząć, strudzona drogą oparłam ciało na jednej ręce, a ta opierała się o drzwi. Otworzyły się, lekko się przewróciłam. Czyżby zaproszenie?
Niepewnie weszłyśmy do środka. Obok mieszkali chyba pracownicy budowy. Widać było, że większość rzeczy już zostało wyniesionych, ktoś chyba także szukał czegoś cennego, ale mimo to miał swój niesamowity klimat. Gdy tylko weszłam odczułam niezwykłe ciepło, które biło z kolejnych pomieszczeń. Główny pokój był słoneczny, znajdowały się tam walizki, które wyglądały, jak gdyby ktoś przed chwilą wrócił z wakacji. Była w nich bielizna, podarunki kupione zapewne dla bliskich za granicą kraju, najwięcej było rajstop - dla siostry, mamy, ciotki... Wszystkie nowe, oznaczone, komu miały być podarowane. Na przeciwko stał regał z książkami, albumami po lub ze zdjęciami oraz kartonami, które wypełnione były książkami. Widać było, że mieszkali tutaj ludzie oczytani, wielbiciele sztuki i dobrej literatury. Żyli zapewne na poziomie, mogli pozowlić sobie na zagraniczne wyjazdy co w czasach PRL-u nie było tylko kwestią braku pieniędzy. Dokumenty, które powciskane były między książki informowały o tym, że prowadzili swój własny biznes. Znalazły się i zdjęcia, które niestety są nieopisane i niewiele powiedziały o dawnych mieszkańcach.
Kuchnia emoanowała rodzinnym ciepłem. Skromna, niewielka, wyposażona w śmieszną kuchenkę oraz kilka szafek i niewielki, prostokątny stół przywoływała mi obrazy z dzieciństwa, z domu ciotki. Tylko u mojej ciotki nie było aż tak dużej ilości pięknej porcelany, która teraz wręcz patrzyła na mnie z każdego kąta - nawet w koszu wiklinowym leżały porcelanowe pieprzniczki, szklane salaterki z zapewne najbardziej i cenionych wówczas polskich hut szkła.
Ktoś, kto tutaj mieszkał musiał być niezwykle kulturalną, oczytaną osobą. Czy uda się odgadnąć tajemnicę tego domu do końca? Może w kolejnej części wszystko się wyjaśni, tymczasem zapraszam na fotorelację.
Fotorelacja z maja 2017 roku:
Czytaj dalej »