Tajemnica owiewała ten teren prawie do końca jego dni. Ludzie, którzy pracowali w zakładzie w latach jego świetności. Teren objęty był zakazem fotografowania, a jednym z powodów takiego stanu rzeczy był fakt, iż produkowano silniki do czołgów na eksport PT-91M (M - czyli dla Malezji). Wtedy kwoty, które osiągano z produkcji takich silników ciężko było sobie wyobrazić naszym obywatelom, było to bowiem aż 400 milionów...dolarów. Jednak ta tajemnica to nie tylko silniki do czołgów i pieniądze, ale także obecność schronów przeciwatomowych na terenie zakładu, o których wiedzieli tylko nieliczni pracownicy. Sięgały one około 7 metrów wgłąb ziemi. Dzisiaj, po wyburzeniu obiektów można domniemywać, że pozostały one na swoim miejscu i będą "fundamentem" dla nowej inwestycji.
Chwała - to kolejna rzecz, która w jakiś sposób łączyła się z zakładem. Imię komunisty, który dręczony w więzieniu na Pawiaku a potem zastrzelony na ulicy do ostatniej chwili nie chciał zdradzić swoich ideałów. Dobre imię zakładu, które stworzyli jego pracownicy poprzez swój trud i staranność. To wszystko sprawiało, że powierzano im kolejne, ważne zadania, takie chociażby jak tworzenie pomników, które stawiano na terenie Warszawy. Takimi pomnikami, które można w większości zobaczyć do dzisiaj to pomniki: "chwała saperom", "kościuszkowców" oraz znany prawie wszystkim, nie tylko warszawiakom - pomnik "małego powstańca". Przed nowoczesnym biurem stał także stworzony dla całego zakładu pomnik Nowotko, który krótko po upadku komunizmu także upadł z piedestału. Stało się to w 1990 roku. Zakład zmienił nazwę na PZL. Ta mała zmiana doprowadziła do większych, które były niczym innym jak serią zwolnień - pracę wtedy straciło bowiem ok. 200 tys osób. Sytuacja pogarszała się z dnia na dzień. Pracownicy starali się i robili co mogli, aby utrzymać zakład. Tak pisano o sytuacji PZL w 2002 roku w warszawskiej "Gazecie wyborczej":
Zakład robi, co może, aby utrzymać się na rynku. Na potrzeby wojska produkuje silniki do pojazdów opancerzonych i czołgów. Konstruktorzy zakładu ds. wojskowych mają swoje marzenia. Chcą czołgowi T-72 "dodać pary". W zakładzie czeka silnik o mocy tysiąca koni. - Gdy tymczasem w tych czołgach stosuje się nadal silniki 780-konne - żalą się, ale tylko anonimowo.
Jednak większa część produkcji przeznaczona jest dla cywilów. W PZL wykonywane są agregaty prądotwórcze. W razie zakłóceń prądu są one używane w szpitalach, ale również w Pałacu Prezydenckim, na stacji arktycznej Arctowskiego, a wersja zmarynizowana pływa na "Pogorii". Zakład wypożycza też agregaty prądotwórcze na imprezy masowe. Na przykład dostarczył prąd w kontenerze na Piknik Lotniczy w Góraszce.PZL Wola ma zamówienia zwłaszcza na swój najnowocześniejszy produkt. Nazwa brzmi dumnie: "zespół skojarzony". To skomplikowana aparatura przeznaczona dla oczyszczalni ścieków, wysypisk śmieci, która wykorzystuje biogazy. Końcowym efektem jest energia na oświetlenie oczyszczalni. Za ten produkt zakład dostał nagrodę Europrodukt 2000, którym z dumą chwali się Jerzy Cukierski, prezes zarządu. - Tym zdobywamy rynek - przekonuje.Niestety, żadna z warszawskich czy podwarszawskich oczyszczalni ścieków nie jest nim zainteresowana, a zespół ten zastosowano już z powodzeniem w kraju i za granicą.Tymczasem sytuacja zakładu jest nie do pozazdroszczenia. Wciąż są długi, a w ciągu ostatnich trzech lat odeszło z zakładu trzysta osób.Ale zakład to nie tylko biurowiec. Na 60 ha terenu objętego zakazem fotografowania i klauzulą poufności stoją ogromne i puste w większości hale produkcyjne. - Kiedyś to tu był ruch, taki hałas, żeśmy tu spokojnie rozmawiać nie mogli - tłumaczy Eugeniusz Fic, szef wydziału agregatów.Nie można jednak powiedzieć, że produkcja zupełnie wymarła. W zamkniętych pomieszczeniach uruchamia i dociera się silniki. 90 decybeli. W innej hali ludzie montują części agregatów. Na nich cyrylicą napisy: "wnimanie". - To na rynki wschodnie - wyjaśnia Eugeniusz Fic.Czym się jeszcze zakład może pochwalić? Produktami odlewni. - Ostatnio odlewane było popiersie Mickiewicza, które pojechało na Białoruś, ale też i u nas w zakładzie powstały Trzy Orły. Pojechały do Szczecina, ale wtedy, w latach 70., musieliśmy rozbierać ścianę wydziału odlewni, aby je wywieźć - mówi Edward Janikula, dyrektor handlowy PZL.
Wszystko to brzmiało dumnie, ale czy pomogło? Czy były inne akcje, aby uratować to miejsce? O tym w nadchodzącej, ostatniej części mojej opowieści. Tymczasem zapraszam na fotorelację.
Fotorelacja z grudnia 2017 roku
Żródło cytatu: http://warszawa.wyborcza.pl/warszawa/1,34885,664388.html
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz