sobota, 22 października 2016

Opuszczony młyn ukryty między lipowymi alejami. Zielona historia.

To już kolejny obiekt z podkarpackiej wsi, którą odwiedziłam w lipcu. Okazało się, że okolice te są zasobne w opuszczone miejsca i to różnego rodzaju. Jednym z takich obiektów jest opuszczony młyn. W letniej odsłonie prezentuje się on fantastycznie - zieleń pokrywa nie tylko drzewa, obrastając je co do centymetra, ale także budynek młyna, który działał bardzo wiele lat. Czy natura przejmuje już młyn wodny, czy po prostu przyozdabia go i dodaje mu uroku? To ocenić należy samemu. Ja uważam, że zieleń pięknie potrafi współgrać z okolicą i opowiada krótko historię tego miejsca, która jest długa i nie do końca oczywista.
Pierwsze wzmianki o młynie wodnym pochodzą z I połowy XVIII wieku. Był to zapis o istnieniu młyna wodnego o jednym kole i dwóch kamieniach na "Dębiaku". Pobliska miejscowość była w tamtym okresie kolonią niemieckich osadników zatem można przypuszczać, ze to właśnie oni rozbudowali młyn i go udoskonalili. Ze wsią, oraz z młynem związana była rodzina Brandtów. Najprawdopodobniej była to "spolszczona" szlachta niemiecka. Młyn należał do nich. Mieli trzech synów: Ten, który robił w polu to Fryc, ten w młynie - Alfred i ostatni, który mieszkał kilometr od wioski - Kazik. Po śmierci rodziców budynek znalazł się w rękach Kazika. Prosperował świetnie, ze wsi dochodził warkot pracującego młyna wodnego... Co do osadników niemieckich: mieszkańcy wsi nie utrzymywali z nimi zażyłych kontaktów,ba! Nie utrzymywali z nimi  ogóle kontaktu. Według nich Niemcy byli zimni i odstręczający.
W okresie międzywojennym młyn należał do mecenasa Edwarda Winscha, który go zakupił. W okolicy młyna, w jednej z alei lipowych znajduje się bardzo stara (dzisiaj można chyba śmiało powiedzieć, że zabytkowa) kapliczka Matki Bożej, którą ufundował Winsch jako wotum za cudowne ocalenie życia chorej żony.
Nie tylko przyjezdni doceniają piękno tego miejsca, także okoliczni mieszkańcy roztkliwieni opowiadają historię tego miejsca. Czasami są oni na tyle nietrzeźwi, że ciężko utrzymać im się na nogach, ale opowieść o miejscu idzie im bardzo sprawnie, czasami wręcz recytując encyklopedyczną notkę. Rzeczywiście, warto o tym miejscu pamiętać i ciągle przywoływać je w rozmowie, bowiem widać, że mimo setek lat, które już ma, coraz gorzej sobie radzi i powoli się rozsypuje. Najlepiej widać to wpatrując się między szpary w drzwiach wejściowych gdzie widać dziurę w suficie.  Jednak ono ciągle trwa i zachwyca - czy to wiosną, latem albo jesienią. Ciągle tak samo piękne.

Moja fotograficzna relacja z lipca tego roku:













2 komentarze:

  1. Piękne miejsce, nie masz może więcej zdjęć ze środka budynku?

    OdpowiedzUsuń
  2. Miałem okazję "zwiedzić" niejeden już młyn i muszę przyznać, że tego typu lokacje wzbudzają we mnie dość mocne refleksje na temat ich przeszłości. Niby jest tak, że każdy urbex pozostawia po sobie jakiś ślad i siłą rzeczy uruchamia wyobraźnię, jednak w tym konkretnym przypadku sięgam głębiej. Młyny nierzadko były jednocześnie domami młynarzy, przeplatały się w nich zarówno losy okolicznych mieszkańców, pracowników, jak i tych wspomnianych na samym początku. Eksplorując fabrykę zatrudniającą kilkuset pracowników "odbieram" ją inaczej niż chałupkę na skraju wsi, w młynach nie ma tej jednoznacznej szufladki i zaczynam błądzić myślami, skaczę z kontekstu na kontekst... możliwe, że wiesz o co mi chodzi. Jeśli masz ochotę, to tutaj możesz zerknąć na młyny wodne położone wzdłuż Skrwy: http://damian211289.blogspot.com/2016/05/pieknego-pazdziernikowego-dnia-no-dobra.html

    Fajnie, że wspomniałaś o kolonialnych dziejach tej miejscowości, bo ówcześni osadnicy cholernie dużo wnieśli w obecny charakter pozostawionych po sobie wsiach (http://damian211289.blogspot.com/2016/07/jak-to-byo-z-oledrami.html). Być może to wcale nie Niemcy, a Holendrzy, hmm? Może gdzieś w pobliżu można jeszcze trafić na pozostałości cmentarza?

    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia