sobota, 1 października 2016

Opuszczone Mazowsze, cz. V: Dom światła

Powoli kończymy podróż przez Mazowsze. Jak widzimy to region nadzwyczaj różnorodny i obfitujący w wiele miejsc, które - jeśli chodzi o atrakcyjność - są skrajne. Czasami trafiam na takie miejsca, które są dobrze wyposażone, praktycznie nietknięte przez intruzów i szabrowników tak jak tutaj, a innym razem spotykam się z miejscami, które są wyjątkowe, ale trzeba bardzo się spotkać, aby znaleźć ślady dawnych mieszkańców. Tak było w tym przypadku.
To miejsce odkryłam podczas tej samej rowerowej wyprawy, dzięki której odnalazłam rosyjską chatę. Miałam nadzieję znaleźć nieco inne miejsce, jednak moja słaba orientacja w terenie pokrzyżowała mi plany. Ale skoro przejechałam już te 13 kilometrów to pomimo wymarzonego obiektu wypadałoby coś znaleźć. Wypadałoby, bo nie lubię bardzo bezowocnych wędrówek. Akurat w momencie, kiedy miałam już szukać drogi powrotnej, która prowadziłaby przez inne wsie, zobaczyłam ten dom. Położony w okolicy innych, lecz zamieszkanych i nowoczesnych domostw stanowił element niesamowicie kontrastujący z resztą otoczenia. Zapewne dla większości jest to coś, co szpeci. Dla mnie ten widok był niesamowicie uroczy. Widać było bowiem, że miejsce to ma już sporo lat. Balkon, który był podparty dwoma, grubymi kolumnami i znajdował się tuż nad wejściem świadczył m.in. o tym, że dom jest wiekowy. To był piękny fragment architektury całego domu i zarazem najbardziej widoczny, bowiem reszta domu skrywała się za wysoką trawą i bujnie rosnącymi krzewami wokół niego. Z pewnością można powiedzieć, że natura po raz kolejny odbiera to, co kiedyś do niej należało. Ale w tym także ukryty jest urok tego miejsca.
Drzwi od ulicy oczywiście były otwarte. Już sfatygowane, z jednej strony urywające się. Budynek miał kilka pomieszczeń. Jedno pomieszczenie, które znajduje się zaraz na prawo od drzwi wejściowych wyglądało na salon. Przestronny pokój, który teraz jest zalewany światłem, wręcz ogromną ilością światła! W kącie stoi rozwalony fotel, który w tej łunie światła wygląda jak kadr z horroru. Brakuje tylko szczątków...czy na pewno? Kości zwierząt walały się po całym budynku.
To pierwsze pomieszczenie zrobiło na mnie największe wrażenie, miało dość specyficzną atmosferę. Byłam tam sama i bardzo krótko, wolałam przenieść się do innych pokoi, chociaż nie ukrywam, że ciągle z mocno bijącym sercem otwierałam drzwi do kolejnych pomieszczeń. I tak trafiłam do kuchni, która była chyba najbardziej dostępnym miejscem i zarazem - najbardziej wyposażonym. Piec kaflowy, nad nim małe lusterko (coby gospodyni mogła się przeglądnąć i poprawić, w razie gdyby jakiś niezapowiedziany, przystojny gość się pojawił...;)), po lewej stornie natomiast kuchnia z naczyniami, ciekawymi kształtem szklankami... Na oknie natomiast stała bardzo ładna, kryształowa butelka. Pojawiały się też skrawki obrazków, którymi ówcześni mieszkańcy ozdabiali to miejsce.
Ostatni pokój był niestety zawalony meblami - konkretnie szafą i wersalką. Panował tam półmrok i niestety, z żadnej strony nie udało mi się przecisnąć do tego pomieszczenia.
Ten dom był wyjątkowo posępny. Niby z każdej strony wpełzało do tego domu światło, ale mimo tego odpychał i porażał chłodem. Ciężko powiedzieć, czemu został opuszczony, bowiem wygląda na trochę wyczyszczony - żadnych prywatnych zdjęć, listów, nawet rachunków. No i oczywiście kolejna rzecz, która dotyczy pokoju, w moim wyobrażeniu salonu. Tylko on został tak starannie wyczyszczony, kuchni wygląda właśnie tak, jakby ktoś z dnia na dzień odszedł, a natura, która przedziera się do środka, zrobiła dalej już swoje. Miejsce dziwne, które powoli przejmuje natura - czy przejmuje wraz z nim jakąś tajemnicę?











Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia