sobota, 15 października 2016

Samotny mężczyzna. Opuszczona drewniana chata na skraju puszczy.

Ta wyprawa była wyjątkowa. Nie tylko ze względu na to, że udało się znaleźć i sfotografować dość znaczną liczbę obiektów, ale również dlatego, że miejsca te były wyjątkowe. Bogata historia, którą opowiadali nam okoliczni lub całkiem ukryta, którą sami musieliśmy znaleźć i rozczytać pośród walających się po pomieszczeniach szpargałów. Tak właśnie było z chatą, którą dzisiaj opiszę.
W okolicy byliśmy ze względu na opuszczoną szkołę, (o której więcej tutaj) która byłam moim i moich znajomych głównym celem. Niestety, wejść inaczej się nie dało, niż za zgodą i uprzejmością sołtysa wsi. On akurat szykował się na pogrzeb i owszem, otworzy szkołę nam chętnie, ale popołudniu. Mieliśmy zatem około 3 godziny na pokręcenie się po okolicy. Miejsce, o którym tutaj piszę to wieś z niewielką ilością mieszkańców, zatem nie mogliśmy się spodziewać nigdzie w okolicy opuszczonych, rozległych fabryk, kościołów czy też pałaców - ani tutaj, ani w pobliskich wsiach. Za to chaty...chaty zawsze się znajdą! Czasami mniej a czasami bardziej ciekawe. Ta wyprawa jednak mnie nie zawiodła.
Ledwo wsiedliśmy do samochodu, a już zaalarmowałam o potrzebie jego opuszczenia, bowiem zauważyłam skrawek dachu zza wysokiej trawy i krzewów, które chcą jakby specjalnie ukryć dom przed nieproszonymi gośćmi. Wysiedliśmy zza samochodu i na chwilę zwątpiliśmy, ponieważ droga do drzwi wejściowych prowadziła przez kolczaste, małe krzewy i oczywiście pokrzywy. O ile uważam, że od czasu do czasu poparzenie pokrzywą wychodzi człowiekowi na zdrowie, a takie kolczaste krzewy można ominąć wykonując różne, akrobatyczne figury po drodze  to niestety, tym razem było to niemożliwe ze względu na ilość i zagęszczenie tej roślinności. Ale dlaczego nie obejść tego naokoło? Wejście oknem dla eksploratorów nie jest nowością, a nuż będzie oo otwarte i zapraszało nas do środka...
Idąc naokoło zgubiliśmy zasięg. Nie weszliśmy nawet w jego głąb, a już atmosfera się zagęściła. Później, dzięki GPS udało się ustalić, że chata położona jest na skraju Puszczy Sandomierskiej - zwartego kompleksu, który w czasie średniowiecza stanowił naturalną granicę między Polską a księstwami ruskimi. Okolica urocza i dziwna, skrywająca takie tajemnice jak nasz drewniany dom.
Wracając do wejścia okazało się ono proste i było takie, jak myślałam - okno otwarte, zapraszające do wejścia. Ale czy na pewno nas zapraszają? A może tam ktoś mieszka? Takie wątpliwości zasiała we mnie współtowarzyszka podróży, która zerknąwszy do środka uznała, że bałagan owszem, panuje, ale czy na pewno taki, który panuje w większości opuszczonych miejsc i może to potwierdzać - nie była tego pewna. Okno miało prawo być otwarte ze względu na okropny upał, który wtedy panował - ponad 30 stopni w cieniu. Podróżując dużo po Polsce, zwiedzając wiele miejsc ma się świadomość, że ludzie mieszkają w naprawdę różnych warunkach i niekoniecznie zaniedbanie terenu z zewnątrz czy też lekki bałagan w środku mogą świadczyć o tym, że wiele już lat nikt nie pamięta o tym miejscu.
Pokręciliśmy się chwilę w różne strony, rozmawiając głośno. Nikt nie wychylił głowy przez okno, żeby zobaczyć kto tam się kręci, nie przegonił nas widłami, nie dał jakiegokolwiek znaku życia, więc uznaliśmy, że dla nas to jednak dobry znak - można wchodzić.
Chata okazała się dość typowym, wiejskim,drewnianym tworem. Mało było śladów szabrowników - jeśli czegoś szukali, to zrezygnowali już po pierwszej izbie, gdzie panował największy nieład. Porozrzucane gazety, skrawki dokumentów, pootwierane szafki. Najwidoczniej złodzieje uznali, że po wizycie w tej chacie się nie wzbogacą.
Dla mnie było to niezwykłe spotkanie z historią. Taką, związaną z wiekami ze względu na mnóstwo przedmiotów, które teraz można już nazwać antykami, ale też ze względu na historię jednego człowieka. Jednego, bo mieszkał tutaj samotny mężczyzna, tzw. "stary kawaler" i wskazywało na to wszystko, co znalazłam w środku. Kiedyś zapewne był to dom rodzinny, ponieważ znajdowały się tutaj aż dwa łóżka i kilka zdjęć rodzinnych. Jednak potem mężczyzna został sam. W szafie wiele męskich ciuchów, na stole okulary, prasa także była bardziej męska, niż kobieca. Nie mógł być tutaj zapewne szczęśliwy. Przewrotnie zacznę od opisu ostatnich pokoi, bowiem miały najbardziej "złowrogą" atmosferę. W jednej z izb mieściło się łózko, które wyglądało, jakby dopiero co je ktoś opuścił. Na łóżku były pierzyny, pod którymi spał kiedyś były właściciel domu. Zapewne sypiał tutaj głównie zimą, ponieważ było to zapewne najcieplejsze miejsce w domu, ze względu na ogromny, kaflowy piec stojący na przeciwko łóżka. Obok łóżka było biurko, nad którym wisiało lusterko, sprawiało wrażenie niby toaletki. Na samym końcu małej sieni znajdowało się coś w rodzaju spiżarni. Mnóstwo słoików, pustych lub napełnionych różnymi cieczami, sałatkami albo ogórkami. Ciekawe, jak długo już tutaj stoją. Oprócz tego trafiliśmy właśnie na jeden (już dzisiaj) lampa naftowa! Mimo tego, że już bardzo zardzewiała i zniszczona, zrobiła na mnie wrażenie i trochę wzruszyła. Jak wiele listów mógł przy niej napisać nasz Samotny mężczyzna?
Ostatnia, największa izba zrobiła na mnie najbardziej przygnębiające wrażenie. Do niej weszliśmy najpierw przez okno i to w niej spędziłam najwięcej czasu. Łóżko położone w kącie całe było przykryte ubraniami. Dlaczego ktoś to zrobił? Niekoniecznie były to działania szabrowników, były one dość równo na łóżku rozłożone. Nad nim wisiał portret przystojnego mężczyzny. Początkowo myślałam, że być może to nasz bohater, niestety, pomyliłam się. Mężczyzna na zdjęciu to ojciec naszego samotnika, którego zresztą musiał bardzo szanować. Na odwrocie znalazł się napis mniej więcej taki " Tata, żył od...o 1968 (pierwsza informacja już zatarta przez czas,niewidoczna)". Mało kto teraz wiesza portrety swoich żyjących czy też zmarłych nad łóżkiem, Straszne wrażenie sprawiają ciuchy złożone pod oknem na skrzyni czy też półka pełna męskich butów. Musiała ona zerwać się ze ściany i teraz, skierowana nieco w stronę okna sprawia wrażenie, jakby chciały odejść. Za właścicielem? Kto wie...
Najbardziej przygnębiającym widokiem dla mnie była beczka pełna skubanych piór, które zapewne miały bez przeznaczone na pierzynę. Miały być, no właśnie, jednak nie samotny mężczyzna już nie zdążył nic z tym zrobić.
Chata stoi w takim stanie od jakiegoś 2006 bądź 2008 roku. Na stoliku w największej izbie ciągle leży budzik. Już nigdy nie zadzwoni a jedyny czas, który może odmierzyć, to ten martwy. Martwy czas.
























Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia